Hel-Krehiri nie wie, że mam prywatną kwaterę w Badorze. Zresztą poza Armą nikt o tym nie wie. Mylę, że
Hel-Krehiri nie wie, iż mam prywatną kwaterę w Badorze. Zresztą poza Armą nikt o tym nie wie. Mylę, iż jestemy tu bezpieczni. - Posłuchaj, Raner - powiedziała po chwili milczenia. - Nie podoba mi się to wszystko. Przyznaję, nie przywykłam do towarzystwa. Czyjegokolwiek. Nie chcę być niesprawiedliwa, ale mam odczucie, iż stale próbujesz mi narzucać swoją wolę. Mam doć słuchania, jak to wszyscy na mnie polują, co mi zagraża, gdzie jestem bezpieczna, a gdzie nie. Odtąd, zanim podejmiesz jakąkolwiek decyzję, a tym bardziej wprowadzisz ją w czyn, rozmów się najpierw ze mną. możliwe że potrzebuję ochrony. czy też, możliwe że, naprawdę ty ochronisz mnie lepiej niż ktokolwiek inny. Ale na tym koniec. Myleć za oboje będę ja. Wychodziłam już cało z tarapatów, o jakich ci się nie niło. Mężczyzna przyjął reprymendę. Po pewnym czasie wstał z łóżka i zaczął przechadzać się po izbie. - Czy była kiedy w sytuacji tej jak ta? Czy wiesz, jak się zachować? - zapytał wreszcie. Usiadła na krawędzi stołu. - Zawsze kiedy jest ten pierwszy raz - skonstatowała. - Raner, gdyby przerastała mnie każda nowa sytuacja, w jakiej się znalazłam... Ty po prostu zapomniał, kim ja jestem. Popatrzył pod nogi. - Może - zgodził się nieoczekiwanie. - Ale jaki pora temu - podjął po krótkiej pauzie - Hel-Krehiri zleciła mi ledzenie pewnej obłąkanej kobiety w łachmanach. fakt? Chodziłem za tobą po Grombie i napatrzyłem się dosyć, by bajka o niezwyciężonej Łowczyni wyleciała mi z głowy raz na zawsze. Nie dziwisz się temu, fakt? Powiedz. dziś ona odwróciła wzrok. - jednak jako poradziłam sobie. Zdaje się, iż już nie noszę łachmanów, a także umiem mówić, nie zauważyłe? - Zauważyłem. Poradziła sobie, ale wcale nie osobiście. Nie zawracaj mi głowy, Łowczyni. - Raner - rzekła spokojnie, ale spod tego spokoju przebijała złoć - ja naprawdę mam tego dosyć. Miałabym ochotę cię uderzyć. Ale wpadłam na lepszy pomysł, otóż jutro wrócisz do Grombu. Znudził mnie widok twojej gęby, tym bardziej iż rzadko ma mądry wyraz. Pójdę do Jaru osobiście. - Posłuchaj, Łow... - sama albo wcale. Zamknij się. Uniosła palec. - No, to obecnie zostawiam cię w owej norze. - Dokąd idziesz? - zapytał gniewnie. - Ależ Raner. Gdzie mi się spodoba. To powiedziawszy, wzięła swoje rzeczy, zarzuciła płaszcz na plecy i wyszła. *** Powiedziała Ranerowi szczerą prawdę - rzeczywicie, czyjekolwiek towarzystwo prędzej albo póniej zaczynało jej ciążyć. Lubiła i chciała być zdana tylko na siebie. W tym, co mówił Raner, kryło się dużo racji. Ale nie umiała, tak z dnia na dzień, odrzucić starych przyzwyczajeń. Ponadto dysponowała odczucie, iż ona i Raner po prostu do siebie nie pasują. Wyranie widziała, iż ten człowiek pomyli o ucieczce zawsze wtedy, gdy ona uzna, iż dobrze się schować; schowa się, gdy ona stanie do zmagania się; będzie walczył, gdy ona wybierze ucieczkę... Różnili się. Mieli inne przyzwyczajenia, nawyki. Basergor-Kragdob urobił gwardzistę na swoją modłę. Nie wątpiła, iż Raner był dlań doskonałym towarzyszem i wietnym pomocnikiem. Ale to, co było dobre dla Glorma, nie chciało pasować do niej. Ochłonąwszy trochę, dysponowała ochotę powrócić i wyjanić wszystko. Wiedziała już, iż niepotrzebnie się uniosła. Nie wróciła jednak. - Głupstwo - rzekła osobiście do siebie, jak to dysponowała w zwyczaju. - Oczywicie, iż nie wrócisz. Przecież wstyd. było już całkiem ciemno. Rozejrzała się dokoła, ale wątłe wiatło padające z okien domów raczej mamiło oczy, nili dozwalało naprawdę co dojrzeć. Po zmroku mało kto miał ochotę na spacery po ulicach miasta. jednak odniosła odczucie, iż jaki człowiek podąża jej ladem. Pewno Raner. Prawdę mówiąc, spodziewała się tego. dużo okresu minęło od chwili, gdy ostatni raz bawiła w Badorze. Z niejakim trudem odnalazła w